bojadżijew bojadżijew
447
BLOG

Projekt recenzja 14. Arcturus La Masquerade Infernale

bojadżijew bojadżijew Kultura Obserwuj notkę 15

                   Propozycja Arcturus to dla mnie kolejna podróż sentymentalna do czasów niczym niezmąconej młodości, kiedy chłonąłem muzykę jak Tony Montana worek koki. Zafascynowany uderzeniem drugiej fali norweskiego black metalu, który zdecydowania wybił z rytmu death metalowców, zakupywałem (ach tak, ORYGINALNE kasety) nowości z katalogu nowopowstałej wytwórni Mystic. Wstrząśnięty, ale nie zmieszany dziełami Emperor, Satyricon, Mayhem, ale i „kredek” oraz „burgerów” (wtajemniczeni wiedza o kogo chodzi), dałem się zwieść kolejnemu hasłu promocyjnemu Pana Michała, że oto mamy do czynienia z czystym geniuszem, płytą przełomowa stworzoną przez zespół Arcturus, pod diabelskim tytułem „La Masquerade Infernalne”.

Podrapałem się po głowie, zorganizowałem budżet i zakupiłem. W składzie zespołu gwiazdy jak Garm, Hellhammer czy Sverd. Kategorią narzuconą przez szanowną wytwórnię i szumne zapowiedzi to symfoniczny black metal - tylko gdzie on tam był? Riffy gitarowe zupełnie inne od norm północnych fiordów, a o metalu w wersji ekstremalnej przypomina z rzadka Hellhammer (a to na dwie stopki poleci, a w Alone sprzeda nawet trochę blastów). Reszta zaś odlatuje w rejony, których po leśnych stworach nikt by się nie spodziewał. Weźmy taki „Chaos path”, czy drugą część „Painting my horror” – a potem posłuchajmy „The Trial” z „The wall” Floydów i przeczytajmy wypowiedź Rogera Watersa, który tworząc ten utwór miał w głowie Kurta Weilla. Niekiedy brzmienie klawiszy (Sverd to taki muzyczny lider Arcturus) potrafię wyjechać totalnie w rejony kosmiczne,  słyszę tam echa starego rocka progresywnego.
Nad wszystkim unosi się jakiś pierwiastek szaleństwa, wzmocniony warstwą liryczną, czy konceptem wizualnym, robi się nam taki „faustowski” klimat, zaś Mefisto czuwa nad nami. Warto zwrócić uwagę na brzmienie płyty, niedoskonałe, dziwne, ale stanowiące zupełną odskocznię od dzisiejszego plastiku i perkusji przerobionej przez maszyny. Tu wszystko dudni, żyje, nie ma granic. Są dziwne wokalizy, odgłosy, ale i tez sporo melodii, chwili kontemplacji (ad astra), przebojowości (alone) czy czarnego kabaretu (painting my horror). Album stworzyli młodzi muzycy, ledwo po 20-ce, mocno związani z  ekstremalną sceną metalową w Norwegii, ale mimo to poszli o całe lata świetle dalej, zrywając nawet z własnymi korzeniami (debiutem).
Na tym nie poprzestali, bowiem Garm z Ulver zerwał z metalem i postawił na „elektroambient”, Hellhammer zarówno z Mayhem (grand declaration of war) jak
i z The Kovenant zdecydowanie poszerzył paletę muzyczną. Bo do odważnych świat należy, piąteczka 5.
 
Recka Dawrweszte 
Recka wmichaela
 
 
 

 

bojadżijew
O mnie bojadżijew

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura