bojadżijew bojadżijew
453
BLOG

Projekt recenzja 27. Flapjack "Keep your heads down"

bojadżijew bojadżijew Kultura Obserwuj notkę 7

                 Każdy, kto zetknął się z polskim metalem czy też ciężkim rockiem w połowie lat 90-tych kojarzy zawiłe losy Flapjacka. Jako poboczny projekt Licy z Acid Drinkers będący wyrazem fascynacji Friedricha nowoczesnymi brzmieniami, których Titus ponad to co z „Infernal Connection” by do zespołu już nie wpuścił.               Toteż Robert wspólnie ze szwagrem Ślimakiem utworzył sideproject. Ten zaś szybko ewoluował odnosząc spore sukcesy, na które złożyły się dwie pierwsze płyty (sam się zresztą na to załapałem, kupując obie kasety wydane wówczas przez MMP). Potem Licy zaczęło coś innego w duszy grać, toteż trzeci album, bardziej eksperymentalny o soczystej planecie ziemi, został przez gawiedź olany, jak to wówczas rzeczy niejednoznaczne u nas kończyły (vide Kobong).

No i mamy powrót płytowy po 15 latach, Ślimak nie namówił już kuzyna Roberta na powrót, bo ten ma Luxtorpede i naucza młodzież jak żyć w zgodzie z własnym sobą oraz gdzie szukać ducha tu i ówdzie wzlatującego. Obudził ze snu zimowego Guzika, a ten wysunął głowę z korpo i poewangelizował nam, byśmy się korpo nie dali – ciekawe czy Guzik nie ma jakiegoś rozdwojenia, tam pracuje a tu krzyczy „stand up’ -  chyba , że jest lead executive z koszulką niemiętliwą z krawatem w paski.
 Podoba mi się brzmienie płyty, gitary miażdżą, bo to przecież tony niskie, nu metalowe, pięknie nam rzeżą. Świetnie ustawiona perkusja, z jak zwykle pomysłowym Ślimakiem. Jest ten „groove” – taki amerykański kop w twarz. Mamy do czynienia z motywami trójcy - Sepultura roots/ Pantera właściwa/ Machine Head wczesny – niskie, potężne, urywane riffy. Jest klasyczny rap, guzikowy, zalatujący mi trochę Fredem D., troszkę śpiewania – jak w „dead end”, który przypomina Deftones, ale nuży nieco bardziej. Wybija się na pewno pierwszy „stand up”, z typowym acidowym skandowaniem w refrenie, również dość pokombinowany i złożony w strukturze  „BTV”. Podoba mi się ostro rwący „false flag operation” oraz latino zaśpiewany czy raczej wykrzyczany „nombre:ordio”. Hau, który gościnnie tu pokrzykuje w dwóch kawałkach, przypomina o „brooklyńskich” naleciałościach, tam już pachnie Biohazardem czy Pro – Pain. A na koniec mocarny „Reborn” ze ś.p. Olassem, który spokojnie mógłby wejść na „versus of steel” Acidów.
W sumie klawa płyta, choć trochę nie moje klimaty z tym rapem, a taki będący odskocznią „quicksand” nudzi. Może cała płyta jest troszkę za długa. A może brak mi tej młodzieńczej energii obecnej na 2 pierwszych płytach. Tu słychać, że grają starzy wymiatacze, wszystko jest poukładane, brzmi że urywa, ale duszy mi w tym brak lub też ognia piekielnego - jak kto woli. Daję 3,5.
 
Recka wmichaela
Recka Dawrweszte 
 
 
 
bojadżijew
O mnie bojadżijew

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura